"To nie jest kawałek żeby się podobać"

niedziela, 26 grudnia 2010

Grzech pierwszego wrażenia

Wiele mówi się na temat pierwszego wrażenia. W religii katolickiej, jak żadnej innej przedkładającej dobra duchowe nad dobra doczesne, jak mantrę powtarza się zdanie "Nie szata zdobi człowieka". Podobnie jest w życiu codziennym, aczkolwiek - paradoksalnie - to pierwsze wrażenie, a nie to, jakimi jesteśmy naprawdę ma bardzo istotne znaczenie podczas rozmowy kwalifikacyjnej i może zadecydować o dostaniu wymarzonej pracy. Abstrahując jednak od procesu rekrutacyjnego chcę pokazać na swoim przykładzie, jak poradzić sobie z pierwszym wrażeniem i patrzeć głębiej, wewnątrz ludzkiej duszy.

Wszystko miało miejsce na początku października. Nowy kierunek, dziennikarstwo, nowi ludzie, zupełnie nowa sytuacja. Mam takie zboczenie, że pomimo tego, iż jestem bardzo otwartym człowiekiem, również bacznie obserwuję ludzi i ich zachowania. Tak też było w przypadku dwóch duetów, które dzisiaj przedstawię.

"Karina i blondyna"

Pierwszy z nich to typowe paniusie z dobrych domów. Mówię o takich, że wyżej srają niż dupę mają, bądź też zamiennie, iż chuja znaczą a kozaczą. W każdym razie blondyna i Karina cierpią właśnie na syndrom jaśniepańskiej dupy. W środku są puste jak wydmuszka, najbardziej liczy się dla nich to, aby na zajęciach być aktywnymi, zauważonymi i plotą trzy po trzy. Najważniejsze dla nich to mówić cokolwiek, a nie z sensem. Kiedy tak je obserwuję i przysłuchuję się tym, co mówią - nie tylko na zajęciach, ale i prywatnie - to naprawdę załamuję ręce i zaczynam tracić wiarę w ludzi. Tym bardziej, że blondyna i Karina robią doskonałe pierwsze wrażenie. Uśmiechnięte, pewne siebie, eleganckie, zdecydowanie przyciągają uwagę. Wysokie, szczupłe, wysportowane, naprawdę wizualnie - choć o gustach się nie dyskutuje - nie ma się do czego przyczepić. 
W przypadku mojej osoby grzech pierwszego wrażenia polega - nie, nie na tym, że mu ulegam, bo ulegamy mu wszyscy - na tym, iż to pierwsze wrażenie mam cały czas przed oczami. Tak było trochę w przypadku "młodej", z którą spotykałem się przez niemalże rok. Będąc świadomy jej negatywnych cech, chciałem się z nią spotykać pomimo tego, gdyż w pamięci miałem to olśniewające pierwsze wrażenie, które na mnie wywarła. I to było troszkę takie oszukiwanie się, patrzenie na pewne kwestie przez różowe okulary, przez pryzmat owego pierwszego wrażenia.
W przypadku blondyny i Kariny również uległem pierwszemu wrażeniu, gdyż - jak napisałem - wszyscy mu ulegamy. To pierwsze wrażenie w tym konkretnym przypadku polegało na zainteresowaniu się tymi dwoma atrakcyjnymi dziewczynami. Niby tak niewiele, ale jednak przykuwając swoją uwagę właśnie na nich, nie obserwowałem aż tak bacznie tego, co się dzieje poza centrum mojej uwagi, która skupiona była na Karinie i blondynie. Wspólne zajęcia oraz prywatne rozmowy pozwoliły mi jednak zorientować się, że oprócz zgrabnej figury te dziewczyny nie mają jednak nic do zaoferowania. Paradoksalnie obie funkcjonują jak system naczyń połączonych. Objawia się to w ten sposób, iż jedna bez drugiej jest naprawdę znośna i strawna w odbiorze, natomiast kiedy są razem, nie da się znieść ich zachowania. 
Mam wrażenie, że wynika to lęku przed tym, iż ludzie nie zaakceptują nas takimi, jakimi jesteśmy. Byłem kiedyś w takiej sytuacji na pierwszym roku, a trwało to niemal to końca trzeciego semestru. Moim mentorem, można tak powiedzieć, był 3 lata starszy Bartek. Ja, młody student z małego miasta, zachłysnąłem się trochę rzeczywistością dużej aglomeracji i uległem presji rodowitego łodzianina., nota bene szalenie przystojnego, inteligentnego i mającego powodzenie u kobiet. Razem pracowaliśmy, wyrywaliśmy laski, chodziliśmy na zakupy, czy też do jednego fryzjera. Nawet nie zauważyłem, kiedy stałem się jego niedoskonałą kopią. Szydło wyszło z worka dopiero wtedy, kiedy zacząłem mieć swoje zdanie i pokazałem Bartkowi rogi, czego on znieść nie mógł. Nie dopuścił do swojej świadomości, iż małomiasteczkowy młokos może się z nim nie zgodzić. I tak się zakończyła nasza przyjaźń.
Uważam, iż w przypadku blondyny i Kariny może nie być tak łatwo, gdyż o ile ja i Bartek funkcjonowaliśmy na zasadzie "mistrz i uczeń", tak dziewczyny - jak już wcześniej napisałem - są niejako jak system naczyń połączonych. Do tego obie są rówieśniczkami, tak więc WZAJEMNE oddziaływanie jest bardzo silne.

"Martynka i Gonia"

Parę słów chciałem napisać o pierwszym wrażeniu, które odniosłem przy pierwszym spotkaniu z "głupimi dupami", jak to nazwałem Martynkę i Gonię. Wynikało to z tego względu, iż dziewczyny funkcjonowały dokładnie na takiej samej zasadzie, jak ja i Bartek. Martyna, zdecydowanie bardziej dominująca, z ładnymi oczami, ustami i przykuwającym uwagę kolczykiem w języku, szalenie odważna, otwarta i - czym mnie do siebie zraziła i czego dalej w niej nie lubię - wulgarna. W mig podchwyciła moje sarkastyczne i chamskie poczucie humoru. Gonia natomiast zachowywała się troszkę jak młodsza siostra, bez własnego zdania, niejako podporządkowana Martynce, która tak naprawdę w tym tercecie wykonała pierwszy krok, zagadując mnie na nk, czy nie wybrałbym się z nimi na imprezę. Jako że jestem osobą otwartą, podjąłem inicjatywę. Na całe szczęście, gdyż pierwsze wrażenie na temat Martynki i Goni było - podobnie jak przypadku Kariny i blondyny - potwornie mylące.
Trudno mi cokolwiek powiedzieć na temat Goni, gdyż spędzam z nią zdecydowanie mniej czasu. Z tego co udało mi się jednak zauważyć nie jest aż tak zagubioną małą dziewczynką, jak pierwotnie mi się wydawało. Jest trochę zagubiona i brak jej wiary w siebie, ale potrafi mieć swoje zdanie i jest przede wszystkim osobą uczuciową i wrażliwą, czego na pierwszy rzut oka nie dało się zauważyć.
Martynka.... To trochę temat na osobny wpis. Chyba jeszcze nigdy tak bliska mi osoba nie wywarła na mnie tak fatalnego pierwszego wrażenia. Zaczęło się od wspólnych chamskich dowcipów i czarnego humoru, który jej się spodobał. Potem przyszły wspólne wypady do klubu, picie i zabawa. Można pomyśleć - od, taki kumpel w spódnicy. Sytuacja diametralnie zmieniła się którejś niedzieli, kiedy to dostałem telefon, iż Martynka chce ze mną poważnie porozmawiać. Spotkaliśmy się następnego dnia i rozmawialiśmy na temat pewnego problemu z przeszłości, który ją nurtuje. I doznałem jakby olśnienia. Nagle dziewczyna, która była dla mnie zwyczajną koleżanką od dowcipów, imprez i zabawy, otwiera się przede mną i obdarza mnie czymś w rodzaju kredytu zaufania. Kwestia Martynki jest bardzo skomplikowana i, tak jak napisałem, jest to na pewno temat na osobny wpis. Chcę napisać jednak, iż moje relacje z nią przybrały taki obrót i w takim tempie, którego bym nigdy nie przypuszczał. I tak jak ona zrobiła pierwszy krok przychodząc do mnie, wcześniej spotykaliśmy się tylko we trójkę z Gonią, i zwierzając się ze swoich problemów, tak ja zrobiłem pierwszy krok zabierając ją na mecz siatkówki. Okazało się, iż dziewczyna, która zrobiła na mnie tak fatalne pierwsze wrażenie, jest integralną częścią mojego życia. Może to troszkę górnolotne, ale faktycznie chyba tak jest, bo skoro spędzamy ze sobą całe dnie na zakupach, chodzimy do kina, na mecze, imprezy, ale również zwyczajnie siedzimy w domu i gramy w okręty, scrabble czy oglądamy seriale w telewizji, to jednak jest coś na rzeczy. W każdym razie jest coś takiego, że mamy wiele wspólnych tematów do rozmowy, wspólne zainteresowania, wspólne poczucie humoru i mam wrażenie, że zwyczajnie do siebie pasujemy, uzupełniamy się, jak elementy układanki. Zaskakujące jest jednak to, iż tak dobrze spędza mi się czas z dziewczyną, którą - ulegając pierwszemu wrażeniu - powinienem skreślić od samego początku, gdy tylko ją zobaczyłem.

Czemu ma służyć dzisiejszy wpis? Temu, żeby przestrzec przed sugerowaniem się pierwszym wrażeniem. Uważam, iż każdy człowiek zasługuje na to, żeby dać mu kredyt zaufania, jakim jest czas na poznanie tej osoby. Jeżeli - jak w przypadku, zwłaszcza, Martynki a także Goni - okaże się, iż pierwsze wrażenie okazało się mylne, to doskonale, bo kredyt zaufania zwraca się w stu procentach. Jeżeli jednak - jak w przypadku Kariny i blondyny - owy kredyt się nie zwróci, to możemy sobie pluć w brodę i śmiać się z samych siebie, że daliśmy się tak oszukać. Nic jednak tak naprawdę nie tracimy. Dlatego też dawajmy sobie szanse, bo każdy na nie zasługuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz