"To nie jest kawałek żeby się podobać"

wtorek, 7 grudnia 2010

Spowiedź alkoholika

    Znowu się nawaliłem... Może film nie urwał mi się w całości, ale na pewno jest poszarpany i wymaga posklejania poprzez relacje świadków, co daje duże pole do nadużyć i wciskania kitu. W takie dni jak dziś zawsze zastanawiam się dłuższą chwilę nad swoim zachowaniem i...nie, nie mówię nic w stylu "Już więcej nie piję". Niby nie powinienem się tym przejmować, tym bardziej, że nie pamiętam dokładnie, co robiłem dzień wcześniej. Mam jednak w sobie jakiegoś takiego dziwnego "rozkminiacza", który od czasu do czasu mnie strofuje i każe zastanowić się nad swoim zachowaniem. I znowu się skurwiel odezwał, po wczorajszych jakże udanych Mikołajkach u mnie w akademiku.

   Jako że mamy grudzień i zbliża się koniec roku, doszedłem do wniosku, że w pewien sposób podsumuję te ostatnie 12 miesięcy mojego życia, a cały cykl zatytułuję słowem "spowiedź" plus to, czego będzie akurat dany wpis dotyczył. 

    Kiedy myślę o Nowym Roku, automatycznie na myśl przychodzi mi Sylwester, od którego wszystko się zaczęło. Zaprosiłem wówczas do siebie do domu kilka znajomych osób wraz z dziewczyną, na której mi wtedy zależało. I było to nasze pierwsze spotkanie, od razu na imprezie. Nie zrobiłem chyba najlepszego pierwszego wrażenia, bo wykoleiłem się jakoś po 1:30. Nie wiem, nie pamiętam. Film mi się urwał. Obudziłem się w swoim łóżku, do którego na domiar złego się zerzygałem. Na szczęście była wtedy w domu moja siostra, która zajęła się sprzątaniem i odstawiła moje zwłoki do pokoju. Strasznie było mi wstyd przed gośćmi i przed tą dziewczyną. 

    Opamiętałem się do...ostatków. Wtedy to osiemnastkę wyprawiał mój kumpel Patryczek z drużyny siatkarskiej ze Zduńskiej Woli, w której trenuję. Tę imprezę zakończyłem zaraz po 12. Niby nie wymiotowałem, ale byłem całkowicie sztywny, nieprzytomny. Dwa dni później graliśmy w Łasku sparing ze Skrą Bełchatów, która miała tam w tym czasie obóz. W szatni stałem się obiektem drwin. Przyjąłem to na klatę spokojnie, bo dla mnie najważniejsze jest, żeby dawać ludziom uśmiech, a czy z tego co mówię czy ze mnie to już mi zwisa. Rzeczywistość była taka, że żaden spośród tych szyderców nie wypił nawet połowy tego, co ja, ale nie chcę się teraz w żaden sposób usprawiedliwiać. Mieli rację, że się ze mnie nabijali. Jestem prawie najstarszy w drużynie, a zachowałem się jakbym pierwszy raz widział alkohol na oczy, straciłem kontrolę.

    Nie piłem przez cały Wielki Post, taką pokutę na siebie narzuciłem. Następny incydent znów wydarzył się w towarzystwie siatkarzy ze Zduńskiej Woli. Było to w sierpniu, na obozie sportowym w Kobylej Górze. Przed naszą ostatnią nocą zrobiliśmy sobie ognisko, na którym trener pozwolił wypić po jednym piwie. Prawda była taka, że przez cały obóz wszyscy chlali mniej lub więcej, ale po kryjomu ze względu na trenerski zakaz, zniesiony przed ostatnią nocą. Ze mną było trochę jak z tym Żydem, któremu jeśli dasz palec, to weźmie całą rękę. W Kobylej Górze mieszkaliśmy w domkach. Obok nas zamieszkali jacyś faceci z Dzierżoniowa, którzy dla jednego ze swoich kolegów urządzili wieczór kawalerski. Jako że jestem towarzyski, zintegrowałem się z nowymi sąsiadami. Opędzlowaliśmy cały alkohol, który mieli. Film mi się nie urwał tym razem, ale obudziłem w zarzyganym przez siebie łóżku. W domku śmierdziało potwornie i chłopaki  na pewno nie mieli zbyt przyjemnej nocy. Ja wręcz przeciwnie, gdyż konkretnie się znieczuliłem. Na drugi dzień mieliśmy jeszcze rozruch, śniadanie, poranny trening, obiad i po obiedzie wyjeżdżaliśmy. Spakowałem swoje rzeczy do samochodu i poszedłem do owych chłopaków z Dzierżoniowa żeby podziękować im za imprezę. Panowie bawili się alkomatem, więc i ja dmuchnąłem. Niech o rozmiarach poprzedniej nocy świadczy fakt, iż po porannym treningu i dwóch posiłkach miałem ok. 14:00 w wydychanym powietrzu 0,5 promila alkoholu.

   Ostatnia tegoroczna historia, nie licząc moich wczorajszych imienin, miała miejsce...w sobotę. Niby nic, poszliśmy do mojego kumpla Doriana skorzystać z wolnej chaty i napić się wódeczki. Jak zwykle trochę przesadziliśmy. Wyszliśmy na dwór, żeby się troszeczkę przewietrzyć. Na jednym z zakrętów się przewróciłem. Dobrze, że wracaliśmy tą samą drogą, bo na owym feralnym zakręcie leżał mój portfel, który musiał mi wypaść. W tym jednym momencie wytrzeźwiałem niemal natychmiastowo. Nie wiem czy to głupi fart, boża opatrzność, ale na szczęście nikt tamtędy nie przechodził i nadal mogłem cieszyć się swoim portfelem. Następnego dnia, skacowany i na pewno jeszcze nietrzeźwy, musiałem pojechać po babcię, którą od czasu do czasu zabieramy na niedzielny, rodzinny obiad. Czułem się naprawdę fatalnie z myślą, że będąc pod wpływem alkoholu, prowadzę samochód i wiozę mamę mojego taty. A jazda w zimowych warunkach na łysych letnich oponach do najłatwiejszych nie należy.

   Czemu służy ten dzisiejszy wpis? Żeby, jak głosi dewiza mojego bloga, niczego nie ukrywać. Przyznać się publicznie, że mam problemy z alkoholem. To tak jak z palaczem, który pali 3 - 4 papierosy, ale codziennie. Taki mówi, że nie jest uzależniony, bo może przestać, kiedy tylko zechce, a jako że nie chce to tylko świadczy to o jego uzależnieniu. Tak samo jest ze mną. Co z tego, że 9 na 10 imprez kończy się dobrze i pozytywnie. Ale kiedyś po tej jednej może zdarzyć się nieszczęście. Ktoś mnie napadnie, okradnie, zabije. Nie wiem, może wpadnę pod samochód albo sam spowoduję wypadek. 

    Pamiętam czasy, kiedy wypełniało się "złote myśli" i na pytanie "czego się boisz?", odpowiadało się przeważnie "ciemności, myszy, pająków, karaluchów itd". Co bym napisał dzisiaj? Boję się samego siebie. Boję się mojej słabości do alkoholu i dobrej zabawy. Moja otwarta i imprezowa natura mnie troszeczkę gubi. Po wypiciu jest ona spotęgowana. Alkohol działa na mnie jak katalizator. Jeśli jest w ogóle coś, czego się wstydzę bądź coś, co mnie hamuje, to po kilkunastych głębszych znika jak żelazna kurtyna w 89 roku.

    Dodając ten wpis chciałbym przeprosić chłopaków, którzy ze mną spali w domku na obozie oraz panie, które go sprzątały. Chcę przeprosić moich sylwestrowych gości, jak również tych, którzy byli na osiemnastce Patryczka. Przepraszam mamę, że będąc pijanym wiozłem babcie w sobotę. Najbardziej jednak chyba powinienem przeprosić samego siebie, bo wielokrotnie zrobiłem z siebie  idiotę i wyrządziłem mnóstwo krzywdy swojemu organizmowi. Krótkotrwale bo krótkotrwale, ale zniekształciłem swoją psychikę. Ze mną, kiedy jestem pijany, jest trochę tak z doktorem Jekyllem i Mr. Hyde'em. Z tą tylko różnicą, że nie zmieniam się w kogoś innego, ale uwalniam swoją prawdziwą naturę, skrywaną gdzieś pod kołdrą wstydu i dobrego wychowania. I wczorajszy przykład dowiódł tylko tego, że będąc w związku nie mogę iść nawalony do klubu, bo kiedy solidnie popiję to jestem jak ten przysłowiowy pies na baby.

   Paradoksalnie nie chcę się zmieniać. Podsumowując mijający rok pod kątem mojego picia, życzę sobie tylko, albo aż, większej kontroli nad swoim zachowaniem i tego, żebym po pijaku nikomu nie wyrządzał krzywdy.

4 komentarze:

  1. No właśnie. Cieniutka jest linia po której stąpamy nie wiedząc czy to już czy może jeszcze trochę mogę. Jak gra w oczko. Jeden niefortunny ruch i pozamiatane. Po nas. Jakie wyjście z takiego zakrętu ? Najlepiej nie wchodzić wcale, po prostu nie pić. Samemu można się zdziwić ilu takich ludzi nie pije alkoholu. Pijąc pozostajemy wystawieni na pogardę i szyderstwa. Pewnie zasłużenie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Serdecznie pozdrawia. Czytajac twoj wpis widze siebie majac 20 lat. Wszystko zaczynalo sie niepozornie. Dzis jestem po 3 detoksach i 2 terapiach. Obecnie nie pije 3 miesiace. Ale co to znaczy skoro nie pilem juz dwa lata. Jestem alkoholikiem i pozostane nim do konca zycia. Zyce sobie ale takze tobie przyjacielu trzezwosci a reszta to juz pikus.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja inaczej pracuję nad swoim problemem, zapraszam na bloga:
    http://tabletkinaalkoholizm.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. http://www.tabletkinaalkoholizm.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń