"To nie jest kawałek żeby się podobać"

wtorek, 30 listopada 2010

    Chyba jeszcze nigdy w życiu nie spotkałem się z taką hipokryzją, jak w przypadku przyznawania miejsc w pokojach w akademikach przez Dział Spraw Bytowych Uniwersytetu Łódzkiego. Samym absurdom, jakie panują wewnątrz tej instytucji mógłbym poświęcić odrębny wpis, jednak dziś chciałbym pokazać, w jaki sposób traktowani są studenci, co chcę uczynić początkiem do rozprawy nad hierarchią ważności kwestii światopoglądowych w polskim społeczeństwie.
    Ale od początku. Jeszcze na pierwszym roku mieszkałem w jednym z Domów Studenckich ("Olimp") ze starszym ode mnie o 2 lata Tymoteuszem, który większość czasu, co było mi bardzo na rękę, spędzał u swojej dziewczyny Oli. Byli oni wtedy ze sobą nieco ponad rok. Jakież było moje zdziwienie, kiedy spotkałem ich kilka miesięcy później na ulicy, a oni pokazali mi jakiś świstek papieru z Urzędu Stanu Cywilnego, na którym widniała data ślubu oraz ich nazwiska. Okazało się jednak, że to tylko po to, aby oboje mogli zamieszkać razem w akademiku. Są jeszcze dwie możliwości zakwaterowania par mieszanych: sytuacja, gdy zamieszkują ze sobą brat i siostra lub, co jest bardziej irracjonalne, pisemna zgoda rodziców chłopaka i dziewczyny! Myślałem, że szczytem absurdu był dowcip zrobiony przeze mnie w zeszłym roku, kiedy to obwiesiłem cały wydział ogłoszeniami treści "Zebranie rodziców studentów pierwszego roku odbędzie się dnia 14 października o godzinie 17 w sali nr 4". Okazało się jednak, że instytucja podległa rektorowi świadomie traktuje studentów jak dzieci, wymagając od nich nie tylko zgody własnych rodziców, ale i rodziców partnera, z którym chcą zamieszkać. Brakuje jeszcze, żeby Dział Spraw Bytowych UŁ na bieżąco informował rodziców o tym, o której godzinie, z kim i w jakim stanie ich dzieci wracają  do swoich akademików!
   Dla konfrontacji z tym, co napisałem i dla podkreślenia absurdu tej instytucji a także dla wyjścia do motywu przewodniego tego wpisu przytoczę sytuację, której nie byłem ani świadkiem, ani też uczestnikiem, lecz którą opowiedział mi Marek, z którym mieszkam od dwóch lat, a który był moim sąsiadem na pierwszym roku. Rzecz działa się, gdy jeszcze nie dzieliliśmy ze sobą pokoju. Miał wówczas za ścianą dwóch, delikatnie mówiąc, zniewieściałych facetów, jednak szydło wyszło z worka, gdy pewnego razu Marek usłyszał dwa męskie głosy ciężko dyszące bynajmniej ze zmęczenia ćwiczeniami jogi. Wśród tych pojękiwań i stękań uszom mojego współlokatora nie dobiegały jednak odgłosy kobiece. Tak więc nie ma co tu dłużej owijać w poetycką bawełnę. Marek miał za ścianą po prostu pedałów! I nie mam zamiaru używać słowa homoseksualistów czy gejów. Bo jakim prawem Dział Spraw Bytowych Uniwersytetu Łódzkiego pozwala bez najmniejszych przeszkód pozwala mieszkać ze sobą odmieńcom a nie pozwala na to naturalnie występującym w przyrodzie parom damsko - męskim?!
   Żeby była jasność. Nie jestem homofobem i jestem za równouprawnieniem i tolerancją wobec homoseksualistów tak samo jak hetero. Ale niech to, do cholery, nie idzie w drugą stronę! Bardzo podoba mi się sformułowanie Janusza Korwina - Mikke, który mówi, że "homoś" to pieszczotliwe i pozytywne określenie homoseksualisty. Żyje on sobie ze swoim partnerem i nikomu nie wchodzi w paradę. Natomiast pedały manifestują swoją odmienność. Organizują oni różnego rodzaju wiece, manifestacje, na których obscenicznie okazują uczucia innym pedałom i głośno krzyczą, że są źle traktowani.
   I tutaj pojawia się to, nad czym chciałem się dzisiaj zatrzymać. Czy homoseksualiści naprawdę są tak bardzo napiętnowaną grupą społeczną? Czy ich życie w Polsce jest naprawdę takie ciężkie? Uczciwie odpowiadam, że nie. W znacznie gorszej sytuacji są osoby niewidome, nieme, niesłyszące czy niepełnosprawne ruchowo, ale przede wszystkim osoby niepełnosprawne umysłowo. Dlaczego ludzie, którzy nie mogą mówić nie wychodzą na ulicę i nie zaczną głośno protestować o poprawę swojej sytuacji materialnej, nie WYKRZYCZĄ tego, co im się nie podoba ani nie zwierzą się z tego, co ich boli? Dlaczego osoby poruszające się na wózkach inwalidzkich nie CHODZĄ na marsze, podczas których mogą domagać się wybudowania podjazdu na osiedlu czy windy w bloku? Odpowiedź pozostawiam Tobie, drogi czytelniku.
   Najgorsze w tym wszystkim są środki masowego przekazu, które kierując się żądzą zysku są ze swoimi kamerami tam, gdzie coś się dzieje, gdzie ścierają się środowiska gejowskie z narodowymi i zaczyna się zadyma. Nie uważam, że to źle, bowiem jest to pokazywanie tego, co faktycznie miało miejsce, jednak moim zdaniem są sprawy znacznie ważniejsze niż to, że jednego czy drugiego geja opluto w autobusie, do którego osoba na wózku bez pomocy drugiego człowieka nawet nie wsiądzie.
   I wracając jeszcze do tej mojej rzekomej homofobii, o której ktoś mógłby pomyśleć czytając ten wpis. Nie mam nic przeciwko parom, hetero czy homoseksualnym, które okazują sobie uczucia tam, gdzie nikt im nie przeszkadza i nikt ich nie widzi. Bo tak samo brzydzi mnie publiczne obściskiwanie się przez faceta i dziewczynę, jak i przez dwie kobiety czy dwóch mężczyzn. Potwornie razi mnie publiczne obnoszenie się ze swoją seksualnością, z czym - podczas marszów równości - geje i lesbijki zwyczajnie przesadzają.
   Podsumowując, chciałem zwrócić uwagę na to, że w Polsce jest znacznie więcej pokrzywdzonych przez los grup społecznych, jak chociażby niepełnosprawni, o których wspomniałem. Ważna jest jednak hierarchia wartości i społeczna odpowiedzialność mediów za to, co pokazuje się ludziom. Bo czasami oglądając wiadomości mam wrażenie, że to homoseksualiści są najbardziej poszkodowani, bo najczęściej, najwięcej i najgłośniej o tym trąbią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz