"To nie jest kawałek żeby się podobać"

wtorek, 16 listopada 2010

Łatki, stereotypy i katolicko - polityczne pitu pitu

Wkurza mnie pewna rzecz, a mianowicie przyklejanie komuś łatek. I tak np. jeśli ktoś słucha ciężkiej muzyki i ubiera się na czarno a na dodatek zakłada glany, to na pewno chodzi na rytuały i pije krew kota. Podobnie w relacjach mężczyzna - kobieta. Facet zmieniający dziewczyny jak rękawiczki jest macho, natomiast płci pięknej nie wypada pokazywać się co róż to z innym chłopakiem, bo od razu zostaje posądzana o bycie kurwą.
Dla mnie to jest zwyczajnie chore. Żyjemy w XXI w. i wydaje mi się, że nikomu nic do tego, jakiego ktoś jest wyznania, co robi w toalecie, a co i z kim we własnej sypialni. Bo uważam, że jeśli ktoś chciałby się podzielić swoim życiem prywatnym, to by go zwyczajnie nie chował za drzwiami.

Podobnie jest z sympatiami politycznymi. Mój tata np. startuje w wyborach do Rady Miejskiej z listy Platformy Obywatelskiej pomimo tego, że ma do niej taki stosunek jak do zeszłorocznego śniegu. I kiedy proszę takiego mojego kumpla Jurka o poparcie, to on mi wyjeżdża z tekstem, że mój ojciec jest zły, bo nie jest katolikiem, bo jest z PO, bo jest za refundowaniem in vitro i od razu leci standardowa wiązanka, typowa dla zwolenników dominującej na polskiej scenie politycznej partii prawicowej. I ja się pytam gdzie w tym wszystkim jest logika? Jurek zna mojego tatę od lat i gdyby nie lista wyborcza, to oddałby głos na niego bez żadnego "ale", jednak taka jedna pierdółka, jaką w tym przypadku jest  logo partii tak bardzo zmienia nasze postrzeganie innych ludzi. I dla takiego Jurka mój tata już nie jest tym JAKIM jest, lecz tym KIM jest, czyli w tym przypadku nie uczciwym i bezinteresownym człowiekiem chcącym zrobić coś dla innych, tylko "platformersem".
Abstrahując od wyborów, tak zawsze było i jest, że każdy, kto jest INNY niż my, jest gorszy i to bez względu na kolor skóry, wyznanie, poglądy polityczne, orientację seksualną czy nawet sympatie sportowe. Taka nasza szlachecka ksenofobiczna natura.

Jako że mój blog nazwałem "nic do ukrycia", dlatego też chciałem podzielić się pewną bardzo intymną i osobistą częścią mojego życia, a mianowicie wiarą. Jestem katolikiem, a ponadto od 10 lat jestem ministrantem. I w przeciwieństwie do tzw. wierzących niepraktykujących (co na marginesie uważam za kompletną niedorzeczność, bo nie można być np. trochę w ciąży) nie wstydzę się swojej wiary, a co więcej jestem z niej dumny.
Ciekaw jestem pierwszej reakcji na to, co napisałem. Bo w naszym kraju panuje stereotyp katolika - moherowego bereta, bez względu na wiek, ograniczonego człowieka z klapkami na oczach, konserwatywnego, wiernego tradycji i niedopuszczającego żadnych zmian.
Na przykładzie swoim i mojej religii chcę pokazać, że rzeczywistość wcale nie musi być taka czarno - biała, jak mogłoby się nam wydawać.

Generalnie w religii katolickiej jest taka tendencja do dzielenia się z biednymi. I mógłbym tu teraz przytaczać mnóstwo cytatów mówiące o tym, jednak ja chcę pokazać, że nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje. Dla mnie jako katolika problemem w Polsce są zasiłki dla bezrobotnych. I nie mam nic przeciwko dzielenia się z potrzebującymi, ale dlaczego z moich podatków mają iść pieniądze do kogoś, kto nic nie robi?! Tego nie jestem w stanie zrozumieć. Skoro dzieciaki chcące sobie zarobić na wakacje czy jakieś własne drobne zachcianki potrafią poświęcić wakacje, żeby pracować chociażby w polu czy w sadzie przy zbiorze owoców, to dlaczego taki bezrobotny ma nie zakasać rękawów? Skoro studenci tyrają w McDonald's zamiast uczyć się czy aplikować na lepsze staże czy praktyki związane z ich kierunkiem studiów, to czemu taki bezrobotny miałby nie wziąć się za pracę? U nas panuje takie dziwne podejście, że za parę groszy nie opłaca się pracować. Społeczeństwo - zwłaszcza starsze - nauczone jest komunistycznego podejścia, że im się wszystko należy.
Jestem w stanie nawet postulować o zwiększenie zasiłków dla osób niepełnosprawnych, bo im naprawdę ciężko jest znaleźć pracę i nie wynika to z niechęci do zamiatania ulic czy kopania rowów, bo przecież żadna praca nie hańbi. Jako że wspomniałem o katolicyzmie, dlatego też przytoczę cytat z Biblii, który w żaden sposób nie kłóci się z tym, co napisałem

"Sami wiecie, jak należy nas naśladować, bo nie wzbudzaliśmy wśród was niepokoju ani u nikogo nie jedliśmy za darmo chleba, ale pracowaliśmy w trudzie i zmęczeniu, we dnie i w nocy, aby dla nikogo z was nie być ciężarem. Nie jakobyśmy nie mieli do tego prawa, lecz po to, aby dać wam samych siebie za przykład do naśladowania. Albowiem gdy byliśmy u was, nakazywaliśmy wam tak: Kto nie chce pracować, niech też nie je! Słyszymy bowiem, że niektórzy wśród was postępują wbrew porządkowi: wcale nie pracują, lecz zajmują się rzeczami niepotrzebnymi." (2 Tes 3, 7 - 11)

Mam nadzieję, że w pewien sposób pokazałem, że bycie katolikiem wcale nie musi oznaczać wpasowanie się do stereotypu starszej pani czy pana jodłujących przy audycji nadawanej z Torunia. Także wiara to jedno, ale obalanie stereotypów i nie poddawanie się przyklejaniu łatek to drugie dno.

2 komentarze:

  1. Zawsze, gdy widzę żebraka, mam ochotę do niego podejść i zapytać: "dlaczego Pan nie ma pracy?". Przecież jeśli tylko czegoś usilnie pragniesz, nie ma takiej opcji, żeby nie udało Ci się tego osiągnąć.... Takim ludziom powinniśmy pomagać w ten sposób, że wesprzemy ich w szukaniu pracy, pomożemy im najpierw psychicznie wyjść z ciężkiej sytuacji. Dawając jałmużnę, tylko szkodzimy. Nie warto ludziom niczego ułatwiać... I tu zgadzam się z Mikołajem:)Kasia P.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli już mamy wymieniać sobie uprzejmości, to ja zgadzam się z Kasią.
    Ważne jest zwrócenie uwagi na to, iż okazanie pomocy drugiemu człowiekowi to nie jest danie mu tego, co, wydaje mu się, że potrzebuje. Nierzadko ludzie sami nie wiedzą, czego chcą.
    Dlatego - jak w tej bajce - należy dawać wędkę, żeby człowiek potrzebujący sam nauczył się łowić, nie zaś rybę, aby tylko doraźnie zaspokoił apetyt.

    OdpowiedzUsuń