"To nie jest kawałek żeby się podobać"

niedziela, 21 listopada 2010

Dziś 21 listopada, dzień wyborów samorządowych. Wybieramy wójtów, burmistrzów, prezydentów, radnych miejskich i powiatowych a także przedstawicieli do sejmików wojewódzkich. Obserwowałem dwie bardzo podobne kampanie w dwóch jakże różnych rzeczywistościach. Jedna to moje rodzinne miasto liczące sobie niespełna 18 000 mieszkańców, druga zaś to trzecia pod względem wielkości polska aglomeracja. Jako przyszły politolog spróbuję podjąć się analizy tegorocznej kampanii oraz pokuszę się o swego rodzaju prognozę wyników.

Zacznę od Łodzi, bo tam jedynie mieszkam. Nie licząc studiów oraz znajomych, nie jestem w żadnym stopniu związany z tym miastem. Wcieliłem się w rolę niezależnego obserwatora, przeciętnego Kowalskiego, który nie interesuje się programami wyborczymi kandydatów. I gdyby któryś z kandydatów miał na mnie zrobić jakiekolwiek wrażenie, to wymienić mogę zaledwie dwóch. Są to kandydaci na prezydenta: bezpartyjny Włodzimierz Tomaszewski oraz Dariusz Joński z SLD. Wszędzie pełno ich plakatów oraz billboardów, które mnie - osobę niezaangażowaną w łódzką politykę - przekonałyby do oddania na nich swojego głosu. Joński już w kampanii przedstawia się jako nowy prezydent Łodzi i kreśli futurystyczny obraz nowoczesnej Łodzi, która dzięki niemu zmieni się nie do poznania. Tomaszewski natomiast wszędzie jest uśmiechnięty, budzi sympatię, zaufanie oraz w swoich hasłach podkreśla swoją niezależność oraz to, że najważniejsza dla niego jest Łódź i to ona tak naprawdę jest jego partią.

Bardzo zawiodłem się na kampaniach prezydenckich dwóch głównych aktorów na polskiej scenie politycznej, czyli na Platformie Obywatelskiej oraz Prawie i Sprawiedliwości. O ile zdołałem zapamiętać hasło wyborcze kandydatki tej pierwszej partii, brzmiące - kompletnie mdło i dla mnie nic nie znaczące - "walczmy o Łódź", o tyle w przypadku Witolda Waszczykowskiego z PiS nie zapamiętałem nic oprócz tego, że strasznie personalnie zaangażował się w sprawę morderstwa Marka Rosiaka w biurze poselskim jego partii.

Nie od dziś wiadomo, że w wyborach samorządowych zwyciężają mniejsze, lokalne ugrupowania, jednak nie chce mi się wierzyć żeby PO i PiS odpuściło sobie wybory prezydenckie w Łodzi. Nie znam preferencji wyborczych łodzian, jednak na mnie - niezależnym i całkowicie obiektywnym obserwatorze - największe wrażenie zrobiły kampanie Tomaszewskiego i Jońskiego i ich widziałbym w drugiej turze.

Na temat kandydatów do sejmików czy rad nie będę się wypowiadał, gdyż jest ich po prostu zbyt wielu i żadne nazwisko nie zapadło mi jakoś szczególnie w pamięci. Skupię się jednak na dwóch absolwentach mojego wydziału. Jeden z nich, nieco starszy ode mnie, kandyduje do Rady Miejskiej, drugi zaś - mój rówieśnik - do Rady Osiedla. Ich kampanie są jednak niemal identyczne. Nie licząc plakatów i ulotek wyborczych, które są absolutnym minimum i swego rodzaju standardem, wykorzystują również internetowe portale społecznościowe. Żaden z nich jednak w żaden sposób się wyróżnia. Pomimo tego, że Andrzej startuje z listy SLD do Rady Miejskiej a Waldek z PO do Rady Osiedla, to jednak są oni w swoich kampaniach niemal identyczni. Ten sam wzór: imię, nazwisko, lista, miejsce, hasło, logo partii oraz ich twarze. Nic poza tym. Zero inwencji twórczej, czyste szablony. W żaden sposób nie wyróżniają się z tłumu takich samych jak oni.
I tu pojawia się moje pytanie, jakimi studentami politologii byli skoro żadnych wniosków tak naprawdę nie wyciągnęli. I drugie, ważniejsze: czy politolog powinien być politykiem? Przykład Marka Migalskiego pokazuje, że owszem, z dostaniem się do żądanej instytucji [w tym przypadku był to Parlament Europejski] nie było większego problemu, bowiem cieszył się sympatią i szacunkiem ludzi, jednak większej kariery w partii politycznej [PiS] ze względu na swoją niezależność i własne zdanie już chyba nie zrobi.

Znacznie więcej miejsca chciałbym poświęcić wyborom w moim rodzinnym Łasku. Jeżeli chodzi o kandydatów na burmistrza mamy urzędującego Gabriela Szkudlarka oraz jego poprzednika Jacka Pałuszyńskiego. Opinie mieszkańców, z którymi żywo na ten temat rozmawiałem karzą mi przypuszczać, że spotkają się oni w drugiej turze, także dopiero wówczas postaram się przybliżyć tę sytuację.

Podobnie jak w Łodzi, tak i w Łasku moja znajomość kandydatów do sejmiku wojewódzkiego ograniczała się jedynie do kilku nazwisk.

Znacznie ciekawiej jednak sytuacja wyglądała w przypadku wyborów do Rady Powiatu i Rady Miejskiej. Tak dużej liczby kandydatów w Łasku już dawno nie pamiętam. Mało tego, wśród nich mnóstwo jest ludzi kompletnie niezwiązanych z polityką, tzw. zapchajdziury, aby tylko lista miała więcej osób i podebrała głosy konkurencji. W ten sposób na moim osiedlu było, o zgrozo, sześcioro kandydatów. I tak każdy każdemu coś uszczknął, a przecież w teorii nowoczesna demokracja ma być władzą przedstawicielską. A nasze małomiasteczkowe osiedlowe społeczeństwo zamiast postawić na jednego - swojego - kandydata zaczyna się bawić w wielką politykę. Sytuacja jest na tyle chora, że spośród tych sześciorga kandydatów troje należy do Polskiego Stronnictwa Ludowego. W ten sposób głosy zyskuje lista, a nie kandydat. I niech teraz ludowcy nie mydlą oczu wyborcom, że - jak głosi ich hasło wyborcze - człowiek jest najważniejszy.

Strzałem w dziesiątkę - moim zdaniem - jest genialnie pasująca do wyborów samorządowych myśl przewodnia Platformy - "nie róbmy polityki". I akurat w naszym łaskim przypadku sprawdziło się to całkiem nieźle, bowiem dla porównania w poprzednich wyborach o mandaty ubiegali się dwaj kandydaci z listy PO, którzy mieszkali - dosłownie - przez płot. Niektórzy mogą mi zarzucić, iż moja ocena kampanii Platformy jest wypaczona, bowiem mój tata ubiegał się o miejsce w Radzie Miejskiej właśnie z tego ugrupowania. Rzeczywistość jest taka, że bardzo wielu spośród kandydatów, w tym mój ojciec, to po prostu osoby bezpartyjne, startujące zwyczajnie z listy danej partii, a nie będące jej stałymi członkami.

Zupełnie niewidoczne - podobnie jak w Łodzi - było Prawo i Sprawiedliwość. Ciężko mi cokolwiek powiedzieć na temat tej sytuacji, gdyż nie dysponuję żadnymi narzędziami badawczymi. W każdym razie PiS w Łasku ma bardzo mocną pozycję i może dlatego niespecjalnie udzielało się w kampanii. W moim mieście zdecydowanie dominowały natomiast lokalne ugrupowania związane chociażby z urzędującym burmistrzem czy z poprzednim starostą.

Rzeczą, na którą chciałem najbardziej zwrócić uwagę - zarówno w Łodzi jak i w Łasku, ale myślę, że również w innych miastach - jest fakt, iż wielu kandydatów wydało ogromne środki na reklamę swojej osoby. Nie oszukujmy się, to co jest napisane na ulotkach czy plakatach, iż środki na kampanie pochodzą z budżetów partii politycznej możemy włożyć między bajki, zwłaszcza w przypadku kandydatów bezpartyjnych kandydujących jedynie z danej listy. I tak ogromne oblężenie, oprócz drzew i słupów ogłoszeniowych, przeżywały drukarnie i firmy reklamowe. Wybory to prawdziwe żniwa dla tego segmentu biznesu. Plakaty, bannery, billboardy, ulotki, kalendarzyki i inne gadżety z podobiznami kandydatów pochłaniały masę pieniędzy, a i tak prędzej czy później lądowały czy też wylądują w koszu. A i tak nie daje to pewności na otrzymanie mandatu.

A wystarczy naprawdę tak niewiele, np. zwykła rozmowa. Dlatego też ogromną szansę na reelekcję ma - moim zdaniem - bardzo znany lekarz, który w swoim gabinecie oprócz recepty dawał do rączki również swoją ulotkę wyborczą. I obok rozmowy na temat problemów ze zdrowiem poruszał również kwestie związane z problemami pacjentów w kwestii lokalnej polityki. Taka taktyka jest wg mnie kluczem do sukcesu w wyborach na tak niskim szczeblu. Wystarczy zwyczajne ludzkie zainteresowanie się przez kandydata postulatami wyborców. W tej sytuacji mniej naprawdę znaczy więcej. Nie trzeba wydawać nie wiadomo ile pieniędzy, a i tak skutek jest bardzo dobry. Pomyślmy, zagłosujemy na kogoś, kogo znamy z plakatu czy kogoś, kogo znamy osobiście,  kto uścisnął nam dłoń, kto sam przyszedł do nas w odwiedziny żeby zainteresować się naszymi problemami, kto jest nam relatywnie bliski. Dla mnie odpowiedź jest banalnie prosta.

To trochę tak, jak z życzeniami urodzinowymi. Bardziej cieszą nas te osobiste bądź też telefoniczne czy nawet smsowe, ale napisane od serca, niż jakieś durne wierszyki na zasadzie "kopiuj, wklej, wyślij" czy też jeszcze bardziej beznadziejne "najlepszego" na naszej-klasie. Owszem, ktoś może powiedzieć, że liczy się pamięć, ale zarówno w przypadku wyborów jak i nk bardziej liczy się jakość, a nie ilość.

Dodaję ten wpis stosunkowo późno. Mam jednak nadzieję, że większość go czytających czynnie wzięła udział w wyborach samorządowych i - co ważniejsze - wybierała świadomie i nie dała się zmanipulować anonimowym twarzom z plakatów wyborczych. Bo przecież wybory to nie tylko nasze prawo, ale nasz obywatelski obowiązek. A jeśli ktoś myśli, że jego jeden głos nic nie zmieni, to niech weźmie pod uwagę, że w ten sposób mogą pomyśleć setki a nawet tysiące innych osób, a to już jest solidna siła. I najważniejsze: jeśli ktoś nie głosuje, nie ma prawa narzekać na urzędujące władze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz